Mniej więcej dwa lata temu kupiłam kawał drewna.
Nie miałam konkretnego pomysłu na nie, ale zauroczyło mnie ilością "wypustek".
Pan w sklepie sugerował, że ten kawałek byłby idealny na stojącą lampę, ale akurat Panna Migotka była malutka i ostrzyła zęby na wszystkim, co się dało, więc coś, co stało na podłodze - odpadało ;-)
Potem przed Migotką tak dobrze schowaliśmy ten kawał drewna,
że... zapomnieliśmy o nim.
Czasem sobie przypominałam o nim, wyciągałam, oglądałam, przymierzałam się i chowałam.
Ale tuż przed Bożym Narodzeniem spadł klosz z lampy w przedpokoju.
Pomyślałam, że to znak, nie będę już niczego szukała w sklepach,
tylko wreszcie zrealizuję swój pomysł - wielokrotnie się zmieniający ;-)
Tu lampa prawie skończona, ale jeszcze nie powieszona.
Musi oświetlić dość duży przedpokój, więc nie chciałam niczym przykrywać żarówki,
a tylko odwrócić od niej uwagę.
Więc wykorzystałam drut, umieściłam na nim nieregularnie perełki - podoba mi się ten kontrast delikatnego koralika z pniem.
A samo drewno miejscami przetarłam białą farbą.
A tak wygląda w przedpokoju, wisi nad drzwiami:
I zapalona:
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam nadal na CANDY.