Dziś nie będzie o rysowaniu, malowaniu... Strasznie brakuje mi ostatnio czasu... Ale też dużo się działo... Moja Olina w piątek skończyła 8 lat! To niewiarygodne, jak ten czas szybko leci...
Dziś będzie o moich zwierzakach :-) Są dla mnie niesamowicie ważne, one po prostu uczestniczą na 100% w naszym życiu.
Przyznaję, że sprawy troszkę wymknęły się spod kontroli ;-) Nigdy nie planowałam mieć tylu zwierzaków! Najpierw był Michael - coliak. Oglądaliście kiedyś film pt. "Michael"? Travolta grał tam takiego rubasznego, anioła o wielkim sercu - stąd wzięło się imię naszego psa. I on taki jest: facet pełną psią gębą, uganiający się za psimi dziewczynami, erotoman-gawędziarz, ale o wielkim sercu ;-) Pies pasterski, który w naszej obronie "zagryzie" wielkiego rottwailera - przynajmniej tak mu się wydaje ;-) Ale opiekuje się nami tylko do ok. 22.00, bo potem idzie spać ;-)
Trzy lata temu kupiliśmy maltankę Maszę. Michael był oburzony tym faktem - mężu musiał wziąć urlop, żeby czuwać nad tą rodzącą się w bólach psią przyjaźnią. Dopiero po dwóch tygodniach zostały same w domu, przestaliśmy się bać, że Duży może zjeść Maszę. Od tej pory są w sobie zakochani :-)
Zapomniałabym o kocie, który jest z nami już prawie 10 lat. Kot uwielbia Dużego. Duży kota niekoniecznie. Akceptuje go, ale zdarzyło się też, że Michael bronił małą Olinę przed przechodzącym obok dziecka naszym osobistym kotem. Kot wszystko mu wybacza, ociera się o niego, mruczy...
Kocurnięty długo nie mógł zaakceptować Maszy :-( Przez 2 miesiące mieszkał w pokoju Olgi, ustaliliśmy, że będzie to jego miejsce na świecie dopóki się nie oswoi. W końcu, co miał zrobić... Teraz jest mu obojętne, czy goni go Masza, Migotka czy inny odwiedzający nas białas ;-) Sypiają też razem :-)
Rok temu urodziły się małe Maszorki.
To był niesamowity czas w naszym życiu... Wielka radość, ale i ciągła obawa, czy wszystko będzie dobrze. Czy Masza da radę, czy wszystkie maluszki przeżyją... Nieprzespane nocki i ciągłe sprzątanie :-) I uczenie maluchów załatwiania się w odpowiednim miejscu, kontaktu z człowiekiem, jedzenia stałych pokarmów...
Najbardziej zaskoczył nas Duży, który generalnie nie lubi obcych psów. Małe budziły się wszystkie na raz i jak już były "sprawne", biegły wszystkie do ukochanego "wujka". I zaczynała się "imprezka": wisiały mu na ogonie, na uszach, podgryzały łapy... Zniósł to z niesamowitym spokojem! Jestem z niego bardzo dumna!
No i jedno z maleństw musiało zostać :-) Nie miałam tego wcześniej w planach, ale tata powiedział mi któregoś razu, że psie mamy bardzo przeżywają rozstanie z dziećmi. Nie mogłam tego zrobić Maszy!
Długo przygotowywałam męża do tego, że zostanie z nami jedno, Olina też go "urabiała" ;-)
W końcu prośbą, groźbą, płaczem... została z nami Panna Migotka! I wiecie... nigdy nie żałowaliśmy!
To zdjęcia z ostatniego miesiąca:
Są cudowne, kochane, niesamowicie rozbrykane :-)
A tu powrót do domu, w aucie Masza zasnęła na Michaelu, wtulona w jego plecki ...
I jeszcze nasz kot jak to kot... ;-) Zajęty swoimi sprawami...
Można by jeszcze godzinami o nich...
Przypominam o Candy, domek i obrazki czekają :-)
Pozdrawiam Was wraz z czworonożnymi moimi :-)